Wycinek z dialogu (przed wystawą w CaféTHEA)
(...)
Patrząc na genezę, po prostu zaczęło się od tego, że chcę coś zrobić na płótnie. Poza tym brakowało mi w moich pracach przedstawienia człowieka. 1:1
Miałem konstruować fantom, w końcu powstał obiekt “Gadającej Głowy” - na stojaku krawieckim. Głowa gada moimi tekstami, jest alter ego - temat skończony. Ta głowa już zawsze będzie gadać; może też dogram tekst o całunie.
Tematu jednak nie wyczerpałem. Zawsze podobały mi się atlasy wnętrzności - te różne wymiary człowieczeństwa - widzianego fizycznie, medycznie. Poziom zaawansowania jest tak duży, że od razu wyczuwa się kontekst metafizyczny.
Dlaczego to jest tak bardzo skomplikowane? I dzięki tej wewnętrznej doskonałości struktury możemy istnieć. Biologicznie, psychicznie i duchowo. Żeby był umysł, musi być mózg a mózg jest w czaszce.
Dwoistość jest oczywista choć podział sztuczny. Nie ma granicy pomiędzy fizycznym i duchowym. Nie wierzę w dwa światy, dla mnie to jedność w wielości i wielość w jedności.
Chrystus jako archetyp kultury jest obecny od zawsze. Ale taki facet rzeczywiście żył. Urodził się, chodził na dyskoteki, może miał łupież. No i umarł. Miał całun, stężenie pośmiertne. Tu wkracza wymiar religijny. Trzeba wiary by uznać cud.
Zgadzam się. Całun oryginalny jest “lepszy” niż mój. Wiadomo kto go malował:) I tu wraca hasło: “Jeśli ktoś miałby podrobić całun to musiałby być Bóg”. Dodam: "Jeśli ktoś miałby podrobić świat to musiałby być Bóg”.
Świat bez Boga jest doskonale absurdalny. I może taki jest, ale trzeba mieć tego świadomość.
Mój całun to całun człowieka chrystopodobnego. Ich zestawienie to zestawienie Boga i człowieka, wskazanie zależności, jednorodności, jakby matrycy i odbitki. Stwórcy i stworzenia, tego kto daje i tego kto bierze. Bez światła zmartwychwstania człowiek jest trupem już za życia. Jest niczym. Tu dla mnie wymowna końcowa scena z Apocalypsis: “Więcej już tu nie przychodź”. Odrzucenie wiary to postawienie się w roli zombie. Nietzscheańskie koło życia, odradzanie się wyłącznie w kontekście doczesności nie leczy ze śmierci, ostatecznie jest tragiczne. Taki jest dla mnie Grotowski i jego teatr. To duchowość idąca ku nicości, duchowość człowieka wygnanego i bezdomnego. Religia odrzucona w wymiarze racjonalnym i obrzędowym zostaje odrzucona również w wymiarze mistycznym. Aktor rozgrywa Biblię i ją porzuca. Staje się Jezusem, Judaszem, Marią Magdaleną a potem wraca do swego ciała - przykrywa się całunem.
Chciałbym powiedzieć, że nie zgadzam się z G. (ale może się zgadzam?). Nie wiem nic więcej niż inni. Wszyscy jesteśmy jedynie “chrystopodobni”.
(...)