Jesiotr
I wchodzę wczoraj do Szprotki, a tam... prosto z Konwickiego.
Jesiotr. Prawdziwy, uwędzony, ze specyficznie wyrafinowanym pyszczkiem.
Cholera, wczoraj o tym czytałem, i nawet pomyślałem o rarytasie czasu reżimu. Sekretarze, literaci, kurwy. Wszyscy marzyli o jesiotrze, przywiezionym w kibitkach z Sybiru.
Kupiłem sałatkę po węgiersku i szprotkowy wyrób własny - zwykły tatar z łososia. Bo lubię. Snobizm i ciekawość miały przez chwilę zwyciężyć. Biłem się z myślami. Podchodziłem, zaglądałem. Nie... Będzie potem cuchnąć w całym domu. Jesiotr w lodówce. Nie.
Dziś prywatna "oświęcimka" Albińskiego. Jak przedrzeć się na drugą stronę korytarza, tak by nikt nie zauważył, że się spóźniłem?
Kanałami.
Literackie wieczory i poranki.